MOVIE ZONE | 26
<< | ^ | >>





  Pięć lat temu na ekrany kin wszedł film o (nie)wiele mówiącym tytule ‘Faceci w Czerni’. Po angielsku Men in Black oznacza tajną grupę rządową, która poniekąd usuwa wszelkie ślady bytności obcych (oni SĄ wśród nas, a dokładniej wśród nauczycieli :)




  Ta komedia science fiction przypadła widowni do gustu, a w związku z tym film zarobił ponad 200 milionów dolarów. Jak wiadomo w przyrodzie nic nie ginie (a tym bardziej chęć zarobku), więc twórcy postanowili stworzyć sequel. Jednak jedynka kończy się właściwie ostatecznie i było trudno kontynuować akcję z udziałem obydwu agentów. Jak z tego wybrnęli twórcy i czy im się udało? Czytajcie dalej.

Warto by napisać kto właściwie w tym filmie gra. Otóż główne role zostały powierzone Willowi Smithowi i Tomiemu Lee Jonesowi. Poza nimi w MIIB (fajny pomysł z tym skrótem) występują m.in. Johhny Knoxville (znany z totalnie głupiego i śmiesznego zarazem programu na MTV ‘Jackass’) oraz Michael Jackson (tak, ten od słynnego tańca z ręką na... biodrach ;).

Scenariusz wygląda następująco: kiedyś na Ziemię kosmici (-tki?) przywieźli coś bardzo ważnego i poprosili Ziemian o przechowanie daru. Agent K (T. L. Jones) ukrył tę rzecz i nastał spokój. Okazuje się jednak, że Serleena – zła kosmitka – chce to coś odbić.
Natomiast nikt z organizacji nie wie gdzie tej rzeczy szukać, bo agent K został zneutralizowany. Tak więc misja agenta J będzie polegała na odszukaniu dawnego partnera i przywróceniu mu pamięci. Oczywiście nie obędzie się przy tym bez zabawnych gagów.
Mogę chłodno stwierdzić, że film jest robiony na siłę. Na końcu pierwszej części do MIB dołączyła kobieta, którą coś z J’em łączyło. Teraz dowiadujemy się, że ni stąd, ni zowąd wróciła do swojej poprzedniej pracy. Jest to strasznie naciągane, a uczyniono tak w jednym celu: żeby wprowadzić nowy wątek miłosny. Poza tym w prequelu, tak i tutaj agent wprowadza drugiego agenta w tajniki tajnych służb. Tyle, że teraz J i K zamienili się rolami. Całkowicie nowym bohaterem jest za to pies i za niego autorom należą się brawa. Teksty czworonoga nieraz zwalą Was z kinowego, bądź domowego fotela. Dodatkowym zgrzytem jest fakt, iż w polskich podpisach zamiast rozsądnie brzmiącego skrótu MiB widnieje nasze starosłowiańskie FwC. Czy to wina słynnej ustawy o ochronie języka polskiego? Jeśli tak to radzę panom posłom zastanowić się, czy w tym państwie nie ma ważniejszych spraw nie cierpiących zwłoki.

Patrząc na to, co wyżej napisałem możecie stwierdzić, że ten film to badziew kompletny, dno i w ogóle wygląda jak wczorajsza, zużyta skarpeta. Nic bardziej mylnego! Obraz ten bardzo mi się podobał, śmiałem się niemal bez przerwy i ogólnie byłem zadowolony z wydania dwudziestu złociszy. Jeśli macie chęć (na rtęć;) na przyzwoitą komedię, a przy tym dobrze bawiliście się przy części pierwszej to zapraszam Was do kin lub (niedługo) do wypożyczalni.
GONZO