Natomiast nikt z organizacji nie wie gdzie tej rzeczy szukać, bo agent K został zneutralizowany. Tak więc misja agenta J będzie polegała na odszukaniu dawnego partnera i przywróceniu mu pamięci. Oczywiście nie obędzie się przy tym bez zabawnych gagów.
Mogę chłodno stwierdzić, że film jest robiony na siłę. Na końcu pierwszej części do MIB dołączyła kobieta, którą coś z J’em łączyło. Teraz dowiadujemy się, że ni stąd, ni zowąd wróciła do swojej poprzedniej pracy. Jest to strasznie naciągane, a uczyniono tak w jednym celu: żeby wprowadzić nowy wątek miłosny. Poza tym w prequelu, tak i tutaj agent wprowadza drugiego agenta w tajniki tajnych służb. Tyle, że teraz J i K zamienili się rolami.
Całkowicie nowym bohaterem jest za to pies i za niego autorom należą się brawa. Teksty czworonoga nieraz zwalą Was z kinowego, bądź domowego fotela. Dodatkowym zgrzytem jest fakt, iż w polskich podpisach zamiast rozsądnie brzmiącego skrótu MiB widnieje nasze starosłowiańskie FwC. Czy to wina słynnej ustawy o ochronie języka polskiego? Jeśli tak to radzę panom posłom zastanowić się, czy w tym państwie nie ma ważniejszych spraw nie cierpiących zwłoki.
Patrząc na to, co wyżej napisałem możecie stwierdzić, że ten film to badziew kompletny, dno i w ogóle wygląda jak wczorajsza, zużyta skarpeta. Nic bardziej mylnego! Obraz ten bardzo mi się podobał, śmiałem się niemal bez przerwy i ogólnie byłem zadowolony z wydania dwudziestu złociszy. Jeśli macie chęć (na rtęć;) na przyzwoitą komedię, a przy tym dobrze bawiliście się przy części pierwszej to zapraszam Was do kin lub (niedługo) do wypożyczalni.
GONZO